Justyna Pochanke (fot. TVN24)
Merlin: Odkąd pojawiła się Pani na wizji, nagrody i dowody sympatii
zarówno ze strony widzów jak i dziennikarzy sypią się niemal na okrągło.
Podkreśla Pani zawsze, że na ten sukces mają wpływ ludzie, z którymi Pani
współpracuje. A czym osobiście dla Pani jest to zewsząd płynące uznanie?
"Grand Press" dla najlepszego dziennikarza roku, to chyba wyjątkowe wyróżnienie?
Justyna Pochanke: Na pewno jest motywacją. Jak się otrzymuje
tak ważną nagrodę środowiskową, to razem z radością pojawia się taki
lekki strach, że teraz dopiero muszę pokazać, że na nią zasłużyłam,
że nie dostałam jej ani przypadkowo, ani tym bardziej na wyrost.
Śmiałam się nawet, że dobrze, że to berło dzierży się przez rok, bo
za rok kto inny będzie dziennikarzem roku i ze mnie spadnie część odpowiedzialności.
Akurat "Grand Press" był dla mnie najprzyjemniejszą nagrodą, bo jej
się kompletnie nie spodziewałam. Do ostatniej chwili, stojąc tam na
gali rozdania Pressów, absolutnie nie obliczałam siebie na takie wyróżnienie.
To było rzeczywiście moje marzenie, które spełniło się zanim zaczęłam
o nim myśleć.
M.: Dlaczego wybrała Pani dziennikarstwo?
J.P.: Zawód dziennikarza wybrałam półświadomie, to znaczy wiedziałam,
że po humanistycznej klasie z językiem francuskim, pójdę dalej w jakimś
humanistycznym kierunku. Stało się tak, że wyjechałam do Francji, zaczęłam
studiować na wydziale "Kultury i cywilizacji Francji" na Sorbonie. To
był w zasadzie jedyny dla nas cudzoziemców kierunek, spędziłam w Paryżu
prawie rok, był to jednak głównie rok fizycznej pracy, pozwalającej
opłacić mi naukę. Zdałam sobie wtedy sprawę z dwóch rzeczy, że potwornie
tęsknię za domem i Polską oraz
że kończę wydział, który daje mi tylko dobrą znajomość francuskiego,
co w tym kraju w niczym mi nie pomoże, były to przecież lata świetlne
przed wejściem Polski do UNII i NATO.
Wiedziałam, że tu z niczym fajnym się nie przebiję, miałam w perspektywie
fizyczną pracę, za cenę - czego? Okazało się, że wszystko, co cenne,
ciekawe i rozwijające mogę zrobić w Polsce. Zbilansowałam sobie zyski
i straty, strat było znacznie więcej, więc wróciłam do kraju. Po doświadczeniach
z Francji trudniej było wrócić do schematu, że to rodzice dają pieniądze
na życie. Szukałam kierunku, który przy niewielkiej liczbie obowiązkowych
godzin, pozwoli mi jednocześnie pracować. No i wybrałam dziennikarstwo,
było humanistyczne i wtedy zaczynało się zmieniać.
Nie wiem czy się zmieniło do tej pory tak jak bym chciała, kiedyś było
dużo teorii i mało praktyki. Ten zawód nie jest zawodem, który da się
uprawiać teoretycznie.
Myślę, że większość dziennikarzy słusznie niekoniecznie kończy dziennikarstwo.
Lepiej mieć w tym zawodzie podbudowę w postaci konkretnego wykształcenia,
zupełnie innego, czuć się chociaż w jednej branży fachowcem. Dziennikarz
musi być jednocześnie specjalistą od wszystkiego i od niczego, bo ta
wiedza, nie jest wiedzą fachową.
M.: A czy wtedy łatwiej było dziennikarzowi zaistnieć na antenie, bo
był to dopiero początek wolnych mediów?
J.P.: Wtedy było bardzo łatwo, powiem okrutnie, że sito miało grube
oka. Wtedy brano nas, tak naprawdę hurtem - pierwsze lata, gdy powstawały
prywatne rozgłośnie RMF, radio ZET, TVN i Polsat. Tym stacjom zależało
na tym, by przyszli do nich dziennikarze nie skażeni poprzednim systemem.
To był warunek startu w tym zawodzie. Pamiętam, że pierwsza ekipa ZETKI,
to byli dziennikarze, którzy zawodu uczyli się na żywo, bezpośrednio
na antenie. To czasami było zabawne. Po roku, dwóch wszyscy nabrali
na tyle szlifów, że mogli już uczyć innych, bo byli dziennikarzami z
wyjątkowym doświadczeniem.
M.: Zgłaszają się do TVN zapewne stażyści, jacy są Ci młodzi ludzie
w tej chwili?
J.P.: Naprawdę różni. Bardzo często przychodzą tłumy, ale pozostają
jednostki. Szybko okazuje się, że to jest zawód, któremu oddaje się
kawał prywatnego życia. Poza tym czasem zdarzają się ludzie o dość powierzchownej
wiedzy, nie chcę powiedzieć, że moje pokolenie było lepiej czy gruntownej
przygotowane - nie, to teraz przychodzą ludzie, którzy mają szereg dyplomów,
kursów, naprawdę solidne podstawy, ale jest coś jeszcze zupełnie bezcennego,
to jest pełna głowa, to się wynosi z domu, z książek , z wychowania,
i to się ma albo nie. Do tego wszystkiego jeszcze trzeba dodać coś takiego
jak dziennikarski bakcyl, w dużej części skażony polityką. To muszą być ludzie, mający odruch czytania
gazet. Spotykam często młodych ludzi, ciekawych, zdolnych, ale kompletnie
nie interesujących się tym, co dzieje się na świecie, no i tego nie
da się przeskoczyć. Ale zdarza się, że przychodzą młodzi ludzie, którzy
zostają i z nimi bardzo dobrze się pracuje.
M.: Jest coś takiego jak 10 przykazań dobrego dziennikarza?
J.P.: Może jest więcej, może mniej. Gdybym miała odpowiedzieć tak na
szybko, to dobry równa się wiarygodny i to bardzo idzie w parze. W trakcie
uprawiania tego zawodu nie wolno skłamać, można się pomylić i dobrze
gdy do tej pomyłki dziennikarz potrafi się przyznać. Dobry dziennikarz
musi dużo czytać, musi być przygotowany na wszystko, bo różne rzeczy
mogą się przydarzyć. Musi wiedzieć więcej o sprawach, o których mówi,
niż przeciętny człowiek. Występując z pozycji przewodnika po świecie,
musi żyć tym otaczającym światem. Nie wyobrażam sobie siebie wyłącznie
w roli prezentera, stąd pomysł, by w TVN24, byli dziennikarze, którzy
sami przygotowują wszystko, o czym potem będą mówić na antenie.
M.: Zaczynała Pani w Radiu Zet, czy doświadczenia z radia są przydatne
w telewizji?
J.P.: Bardzo, w moim przypadku i w przypadku wielu osób, które tu pracują,
a wcześniej pracowały w radiu, ta praca dała wspaniałą bazę. Radiowcy
są pewną elitą dziennikarską, właśnie dlatego, że są okryci tajemnicą,
wszystko, co mogą zrobić muszą wyczarować głosem, głową, nie mają więcej
środków wyrazu, to wymaga pewnej sztuki.
Czy tęsknię za radiem - tak. Ale w dobry sposób, nie cierpiąc, radio
było moją pierwszą i najważniejszą szkołą tego zawodu, przydało mi się
tu niesamowicie, bez tego nie dała bym sobie rady. Różnica między rodzajem
pracy w radiu, a potem w telewizji była w moim przypadku zminimalizowana.
Jeśli człowiek przez lata o tym samym mówi, tym żyje, to czyta - mówię
o polityce, Polsce, świecie, bardzo szeroko rozumianych tematach, to
ma wewnętrzny spokój, nawet jeżeli siada za kamerą. Oczywiście dochodzą
gesty, mimika, których trzeba się pozbyć lub je ograniczyć, zwraca się
uwagę na strój, makijaż itp. techniczne drobiazgi, które w telewizji
są potwornie ważne i potrafią skupić niepotrzebnie na sobie uwagę widza
- okrutna prawda o telewizji, o której mi mówiono i przed którą ostrzegano,
przeciwko której krótko się buntowałam, ale dałam za wygraną.
M.: Czy taka osoba, którą reprezentuje Pani na ekranie, to wynik codziennych
ćwiczeń?
J.P.: Nie ćwiczę, nikt mnie specjalnie nie zmieniał, myślę że jestem
bardzo sobą. Ludzie, którzy poznają mnie poza anteną są zaskoczeni,
bo wydawało im się, że będę milszą, przystępniejszą, łagodniejszą. Mam
w telewizji określone zadanie, mówię o bardzo konkretnych rzeczach,
często mało radosnych. W przeważającej części są to rzeczy poważne,
smutne, straszne, nie dlatego, że taki jest świat, ale dlatego, że takie
przynosi newsy.
Zupełnie innymi zasadami rządzi się rozrywka w telewizji, a innymi wiadomości.
Ja nie wyćwiczyłam takiej pozy, nie uprawiam czegoś specjalnie w telewizji,
natomiast w sposób naturalny jestem inna w życiu prywatnym. Mam całą
gamę środków wyrazu, które wykorzystuję, lubię bardzo się śmiać, uwielbiam
opowiadać kawały, potrafię być duszą towarzystwa, jestem bardzo gadatliwa,
ale w takiej roli nie występuję nigdy na antenie.
M.: Powiedziała, Pani że świat news'ów, to Pani miejsce na ziemi, ale
czy znajduje Pani czas na swoje prywatne życie, gdzie jest to Pani
prywatne miejsce na ziemi?
J.P.: Jakoś ze wszystkim daję sobie radę. Zauważyłam, że mam fantastyczną
córką, z której życia nie przegapiłam żadnego ważnego momentu, w której
życiu towarzyszę nie chwilowo tylko permanentnie. Wycięłam świadomie
ze swego życia bardzo dużo ciekawych rozrywek, bez których mogę się
obyć - do kina najczęściej nie chodzę, a interesujące mnie filmy oglądam
w domu na DVD. Książki czytam zachłannie, ale mniej więcej dwa razy
w roku, kiedy mam urlop i czytam to, co lubię, na co normalnie nie mam
czasu. Staram się natomiast czytać książki z moim dzieckiem, słucham
bardzo dużo muzyki, ona niezmiennie towarzyszy mi w samochodowym radiu.
Nie czuję się oderwana od normalnego życia, czy świata, przygotowuję
się z córką, gdy ma szczególne lekcje w szkole, chodzą z nią na bal,
przedstawienia itp. Rzeczywiście mój tydzień jest bardzo podporządkowany
pracy, ale udało mi się wytłumaczyć córce, że ja tę pracę bardzo lubię.
Zuzię kocham ponad życie, ale mam też zawód, który sprawia mi ogromną
przyjemność i to cudowne znaleźć taki zawód. Myślę, że mimo, że zdarzają
jej się takie momenty buntu, to w tej chwili już mnie usprawiedliwiła.
Bardzo się staram cały pozostały czas jaki mam dla niej, mojej rodziny
i zwierzaków w pełni i całą sobą im oddać. Czasami liczy się jakość,
a nie ilość tego spędzanego czasu z bliskimi.
M.: Czy w środowisku dziennikarzy znajduje Pani jakieś autorytety?
J.P.: Na pewno tak, na pewno wiele. Miałam szczęście w życiu zawodowym
trafiać na autorytety. Należałam do ekipy Andrzeja Wojciechowskiego,
który dla mnie sam był autorytetem, a potem jego uczniowie Krzysztof
Skowroński, czy moja ówczesna szefowa Paulina Stolarek. Potem w telewizji
trafiłam na Mariusza Waltera i jego uczniów, a Mariusz Walter i Andrzej
Wojciechowski, to jakby nie było podwaliny prywatnej telewizji i radia
w Polsce. Więc miałam szczęście spotykać na swej drodze naprawdę autorytety
dziennikarskie.
M.: Coraz częściej kobiety osiągają większe sukcesy niż mężczyźni,
wydaje się, że dobre dziennikarstwo wiązało się do tej pory głównie
z Panami. Z kim Pani lepiej się pracuje z kobietami czy mężczyznami?
J.P.: Powiem szczerze w tym zawodzie nie ma płci. Pamiętam jak w radiu
żegnano mnie słowami, że kobieta w newsach nigdy nie osiągnie tego,
co mężczyzna, a jest jednak u nas sporo kobiet, zajmujących się polityką
i wiadomościami, choćby Dorota Gawryluk, Monika Olejnik czy Hanna Smoktunowicz,
znane, cenione i lubiane kobiety. W moim przypadku rzeczywiście tak
się składało, że najczęściej pracowałam z mężczyznami, moimi najbliższymi
wydawcami, asystentami byli mężczyźni, ale także jedną z moich najlepszych
współpracownic jest kobieta, szybsza i często twardsza niż nie jeden
facet. Tu nie ma miejsca na uprawianie typowo babskich rzeczy, plotkują
i kobiety i mężczyźni, komplementy prawią sobie jedni i drudzy, dla
mnie w TVN24 różnica płci nie istnieje.
M.: Który fragment codziennej pracy w wiadomościach jest dla Pani najtrudniejszy?
J.P.: Nie da się tego jednoznacznie określić. Przychodzę do telewizji
rano, wybieram z kolegami tematy, szukamy wspólnie gości, zaczynamy
dzwonić, jak się zgadzają, to cudownie mogę od razu przygotowywać się
do konkretnej rozmowy, problem zaczyna się gdy goście zwodzą, a tak
się zdarza. Często mija parę godzin i nie wiem, kto będzie moim rozmówcą
- Leszek Balcerowicz czy Jan Rokita czy Lepper. Nie znoszę w tej pracy
czekania. Nie lubię przymusowego nic nie robienia, ale gdybym miała
określić, czego naprawdę w codziennej pracy nie lubię, to poświęcenia
45 minut na makijaż, wiem, że to ważne, ale uważam to za stratę czasu.
M.: Jak Pani lubi spędzać ten wolny czas od pracy?
J.P.: Nie jestem szalona, nie uprawiam ekstremalnych sportów. Mam swoje
pasje i hobby. Szaleństwo czasami oczywiście mnie dopada, ale w innej
formie, potrafię wydać mnóstwo pieniędzy na prezenty dla najbliższych,
nie jestem osobą oszczędną i te szaleństwo mnie czasami przeraża.
Uwielbiam podróżować, ale nie mogę oddawać się tej pasji, tak jak inni,
jestem więc podróżnikiem wakacyjnym, jak mam urlop, to wyjeżdżam w miejsca
gdzie jest ładnie i ciepło - bardzo to lubię. Jak jest zima, to wyjeżdżam
tam gdzie jest ładnie i narciarsko. Lubię przebywać z ludzi, których
kocham, wakacje to moment kiedy mogę być z nimi od rana do nocy. Jest
wiele emocji w moim życiu zawodowym, więc wolny czas staram się spędzać
dosyć spokojnie. Szaleństwem w moim życiu jest posiadanie siedmiu zwierząt,
jak o tym na trzeźwo myślę, to jest to czyste szaleństwo, szczególnie
rano kiedy liczę minuty, a muszę wszystkich nakarmić. Ale to dodaje
mojemu życiu uroku, wartości i radości, tej bez fajerwerków, ale niezwykle
ważnej, cennej i przyjemnej.
M.: Dziękuję bardzo za rozmowę i poświęcony czas.