» Gwiazda. Od 19, Kurier Poranny

W telewizji jest przed dziewiątą. Do godziny 10 już wie, o czym będzie wieczorne wydanie "Faktów". Chyba, że coś się zdarzy w ciągu dnia. Justyna Pochanke, czołowy prezenter i wydawca "Faktów" w TVN. A od kilkunastu dni Dziennikarz Roku. Jak przygotowuje się do pracy? Jak powstają "Fakty"?

TVN Fakty - Nie, ja bym to powiedziała trochę inaczej - mówi Justyna Pochanke znad komputera do Dariusza Prosieckiego, reportera "Faktów". Przed chwilą wszedł do pokoju i poprosił ją o radę w sprawie komentarza. Jeden rzut oka i Pochanke ma już swoją wersję: - Ulgi na dzieci - czyta na głos - czy wspólne rozliczanie z nimi podatków brzmi cudownie. Ale w ekonomii nie ma cudów.
Za cztery godziny, we wtorek 27 grudnia dokładnie te słowa usłyszą widzowie "Faktów".

Pokój ma dwa metry na cztery, może pięć. Taka kiszka z szafą na ubrania, dwoma ciekłokrystalicznymi telewizorami na ścianie, komputerem na biurku i białą tablicą. Na niej, czarnym flamastrem napisane życzenia dla kochanej mamusi od Zuzi. Na drzwiach mała tabliczka - Justyna Pochanke, szef prezenterów "Faktów".
Żeby się tu dostać, trzeba przejść przez sito dwóch recepcji, ochroniarzy, skanerów i wykrywaczy metali. A później jeszcze przez studio, labiryntem korytarzy wprost do miejsca, gdzie powstaje jeden z najważniejszych programów informacyjnych w Polsce.
Na biurku nieodłączna paczka papierosów. Do godziny 19 dziennikarka wypali wszystkie. Wejdzie wtedy do studia spokojna i opanowana, poprawi makijaż i powie: "Fakty TVN, Justyna Pochanke, zapraszam". Chwilę potem będzie już krzyczeć do realizatorów, że słabo słyszy materiały i stroić miny do kamery. Ale tego widzowie nie słyszą i nie widzą, bo grymas znika wraz z końcem każdego materiału.

X X X
Jest godzina 14.30. Już trzeci strażnik pyta mnie, czy mam pozwolenie na fotografowanie. - A od kogo? - dopytuje się?
- Od Justyny Pochanke.
- No to w porządku - przepuszcza mnie do studia.
W telewizorze wygląda na ogromne, potężne pomieszczenie. W rzeczywistości studio TVN24 i Faktów TVN ma raptem wysokość dwóch pięter biurowca, średnicę jakieś dwadzieścia kroków. A na tej przestrzeni pracują prezenterzy, technicy, dziennikarze, wydawcy - wszyscy.
Przy każdym stole komputer z płaskim ekranem, kolorową klawiaturą, zestawem słuchawkowym i mikrofonem. Przy komputerze dziennikarz. Dariusz Prosiecki, już po konsultacjach z Justyną Pochanke montuje ostateczną wersję swojego materiału. Będzie opowiadać o pomyśle rządu, by rodzice mogli się rozliczać z podatków wraz z dziećmi. Dzięki temu będą mogli mniej oddać fiskusowi. Problem w tym, że ministrowie nie wiedzą skąd wziąć pieniądze, by zbilansować budżet.
- Cicho! Prosiak czyta - śmieją się koleżanki siedzące przy biurku obok. Prosiecki właśnie nagrywa wprost do komputera tekst, modulując głos w specyficzny dla siebie sposób, akcentując najważniejsze wyrazy. W koleżankach wzbudza tym radość, ale nie zwraca na nic uwagi. Najważniejszy jest materiał.
X X X
- To będzie pewnie trzeci materiał w "Faktach" - głośno myśli Pochanke, wypuszczając ustami dym i klikając w komputerze. Żeby zrobić program nie musi wcale wychodzić ze swojego pokoju. Specjalne oprogramowanie pokazuje jej wszystkie zmontowane i zaplanowane materiały. Może je przeglądać, poprawiać, dopisywać teksty, uzupełniać. Może też je dowolnie przestawiać tak, by informacja o polskich lotnikach mogła zacząć "Fakty".
Dochodzi godzina 15. - Zaraz mam spotkanie z wydawcą, z którym wymyślimy tak zwane ozdobniki. Po mojej prawej stronie podczas "Faktów" pojawia się zdjęcie, a pod nim tytuł informacji. To jest właśnie ozdobnik - mówi Pochanke. Jego wymyślenie nie jest proste. To są zwykle dwa słowa, które mają oddać istotę wiadomości. Czasem wymyślenie ozdobnika trwa pół dnia.
Dlatego Pochanke do pracy przyjeżdża już przed 9. Wcześniej karmi koty, bo one wstają przed córką Zuzią. Potem kanapki dla córki, do samochodu i do szkoły. Każdy dzień wygląda identycznie. Po przyjeździe do pracy szybka prasówka nagłówków gazet, czytanie porannego listu od reporterów z zaplanowanymi tematami, spotkanie z wydawcą i dziennikarzami. To ostatnie, tuż przed godziną 10 trwa raptem 15 minut. - Chyba, że jest dyskusja, trzeba przekonywać dziennikarza, że warto temat zrobić - mówi Pochanke. A zdarza się to dość często. A i tak zaplanowany rano serwis z dokładnością co do minuty może wylądować w koszu, jeśli zdarzy się coś nieprzewidywanego.
- Nie dostałam właśnie materiału, który sobie rano zaplanowałam. Chciałam wiedzieć, ile pieniędzy i jakie autostrady wybuduje się z pieniędzy Unii Europejskiej. Ale nikt nie chce nas o takich szczegółach poinformować. Jakiś urzędnik niższego szczebla bełkocze tylko, że 15 stycznia będzie debata w Sejmie na ten temat. Cóż musimy się poddać, materiał zrobimy innego dnia. Ale zrobimy - mówi Pochanke.
Ale czasem politycy z pierwszych stron gazet doprowadzają ją do zawału. Do dziś wspomina jak Tadeusz Mazowiecki po skończeniu rozmowy, ale jeszcze na wizji wstał, ucałował ją publicznie w rękę, odwrócił się i chciał wyjść ze studia. Niestety nie odpiął mikrofonu, który zerwał mu z ramion marynarkę.
Takich wpadek jest zresztą na pęczki. Choćby wtedy gdy 230-kilogramowa lampa spadła z sufitu, na szczęście nie robiąc nikomu krzywdy. Albo gdy obok niej usiadł podczas programu mężczyzna, a ona nie wiedziała z kim ma rozmawiać. Do wejścia na antenę zostało 10 sekund. , Okazało się, że pomylił piętra i zamiast do redakcji biznesowej trafił do "Faktów". - To był najkrótszy mój wywiad - śmieje się Pochanke.
X X X
Zbliża się 16. Mam już sobie iść, bo Pochanke wpada w szał pacy. Pisze zapowiedzi, tak zwane białe, czyli informacje, które sama czyta w studiu do kamery. Pisze je sama, bo wie, że tylko dzięki temu będą interesujące, a na dodatek w przypadku awarii promptera i tak będzie pamiętać tekst. Bo wszystkie informacje w studiu dziennikarka czyta z prompterów, czyli systemu monitorów i luster zamontowanych na kamerach. Dzięki temu, wygląda, jakby mówiła z pamięci.
Ale prompter często siada. Litery zamiast do góry wędrują sobie po ekranie jak chcą. Wtedy nie da się nic przeczytać. Zostają kartki, albo pamięć.
Dwa pokoje od gabinetu Pochanke jest pomieszczenie reporterów "Faktów". Tu pracują, dzwonią, odpoczywają. Na drzwiach informacja z prośbą, by osoba, która ma klucz do tego pomieszczenia zawsze zamykała je za sobą. A najlepiej, gdyby oddała klucza.
Wracam do studia, trwa właśnie emisja "Faktów" o 16.45. Patrycja Redo, prezenterka tych wiadomości stoi już na schodach i czyta informacje. W studiu jest głośno jak w ulu. Dziennikarz naczytuje tekst do zdjęć, po lewej technicy odbierają jakieś materiały z redakcji lokalnych, odsłuchując dźwięk. A w telewizorze słychać tylko Redo, żaden szmer nie przedostaje się na antenę.
Uważny widz pamięta, że w studiu TVN są kręcone schody. Czasem ktoś nimi wędruje w dół lub w górę. To wejście na antresolę, gdzie zorganizowano miniaturowe studio TVN Meteo. Stąd też nadawane są prognozy pogody po "Faktach". Właśnie Tomasz Zubilewicz kończy dyżur. Zastępuje go przed kamerą inna dziennikarka. Tutaj praca idzie bez przerwy.
Kilkanaście metrów dalej jest studio sportowe, też ze schodami, ale to atrapa. Można wejść na górę, ale tam nic nie ma. Obok są dekoracje do "Skanera politycznego" i "Szkła kontaktowego". Na kilkunastu metrach nagrywa się kilka programów. Tak jest oszczędniej i wygodniej.
X X X
Godzina 17.45. Za ścianą studia, w korytarzu są drzwi do charakteryzatorni. Obok szatnia dla gości i pokój, w którym mogą czekać na dziennikarzy. W pokoju trzy charakteryzatorki, na ścianie mały telewizor. Nadaje oczywiście TVN24. Na fotelu leży już Justyna Pochanke. Zamiast krótkiej spódniczki, sweterka z paskiem w kwiaty ma już na sobie czarną garsonkę.
- Lubię czarny strój. Wolę, by ludzie rozmawiali w czasie faktów o informacjach, które im pokazujemy niż o moich kreacjach. Dlatego lepiej niech będą czarne, stonowane - mówi Pochanke przez zaciśnięte usta. Charakteryzatorka właśnie wyciera jej makijaż i przygotowuje się do nałożenia podkładu. - Teraz żadnych zdjęć! Nie lubię być fotografowana soute. Jeśli chce pan mieć brzydkie zdjęcia to panu wyślę.
Makijaż trwa niecałe pół godziny. Podkład, różowa szminka (bo ta czerwona wygląda zbyt wyzywająco), tusz do rzęs, zestaw cieni do oczu i obowiązkowy róż do policzków. - Uszy zrobię już sama - mówi dziennikarka. Bo właśnie uszy bardzo często świecą się w studiu. Dlatego trzeba je przypudrować gąbką. Podobnie jak dekolt.
O 18.15 Pochanke jest już w studiu. Staje przy barierkach, obok swojego stołu. Wtedy w ciągu 30 sekund nagrywa zapowiedź programu z najważniejszymi informacjami, które mają zachęcić widzów do obejrzenia "Faktów". Odchodzi od stołu i siada przy jednym z biurek. Tam dziennikarz przygotowuje forszpan, skrót czterech materiałów, którymi zaczynają się "Fakty".
- Ten facet bełkocze, skróć jego wypowiedź - instruuje.
W tym czasie technicy robią rewolucję w studio. Wszystkie lampy automatycznie się podnoszą do sufitu, kamery też automatycznie odjeżdżają, dwóch ludzi obraca o 180 stopni stół, tak by za plecami prezentera znajdował się wielki ekran. Obsługa długiego ramienia z latającą kamerą testują kadry, operatorzy siadają obok.
- Rany! Zapomniałem napisać sobie jedno wejście - łapie się za głowę Pochanke i biegnie do komputera. Za chwilę rozluźniona siada już za stołem w samym sercu studia. Ktoś do niej podbiega z kartkami, charakteryzatorka uzupełnia puder na twarzy prezenterki, w tle słychać sygnał zaczynający "Fakty". - Teraz już nie ma czasu na stres. Jestem po 15 krzykach, sześciu kawach i 20 papierosach, bez jednego głębszego, ale za to po kilku głębszych wdechach. Jestem wyluzowana i mogę pracować. I mogę ludziom opowiedzieć co przeżyłam w tym dniu.
Kamera na długim ramieniu odjeżdża od niebieskiego ekranu z logo "Faktów", pokazując całe studio, w kadrze pojawia się Pochanke. Program rozpoczęty!



 

 

 

strona główna | (c) 2006 - 2007 justyna-pochanke.tv.pl