» Dostałam od życia bardzo dużo, MWMEDIA

Ze znaną dziennikarką rozmawiamy o słabości do korali, miłości do męża i córki, wyznaczaniu trendów w telewizji i dziennikarskich egzaminach.

Justyna Pochanke
(fot. mwmedia)
Proszę powiedzieć które z wydarzeń relacjonowanych przez Panią można nazwać egzaminem dziennikarskim?
- W tym zawodzie egzaminy, a przynajmniej niezapowiedziane testy zdarzają się regularnie. 11 września 2001 na pewno był dla mnie dniem próby, jednym z pierwszych na telewizyjnej antenie. Egzaminem z odporności psychicznej i fizycznej - bo pracowaliśmy bez przerwy ponad dobę. Kwiecień 2005 - kiedy umierał Papież - to coś znacznie więcej niż zawodowy egzamin. Bo obok psychiki, fizycznej wytrzymałości i pewnej wiedzy - były emocje. Największe w moim zawodowym - już 15 leciu.

Kto kontroluje to, z kim i o czym Pani rozmawia?
- Nie prowadzę rozmów kontrolowanych. Nikt poza mną.

A kto ocenia?
- Szefowie, widzowie, rodzina, ja sama - bo nieraz do późna w nocy raz jeszcze "odpytuję" jakiegoś polityka w myślach, żałując raz po raz pytań, które nie padły.

Telewizja zabiera Pani w zasadzie cały dzien. Jak pogodzić obowiązki matki i żony?
- Kochać rodzinę - uwielbiać pracę. Zawsze w takiej, a nie odwrotnej kolejności. Moja córka i mąż wiedzą, że są na niekwestionowanym pierwszym miejscu. Wiem, że nigdy nie zabrakło mnie w najważniejszych momentach ich życia. Ani rodzinnych więzi ani prawdziwej bliskości ani miłości nie trzeba przeliczać na przepracowane godziny i ważyć na przeciwnej szali. Tak jak ja, pracuje wielu ludzi.

Redakcja Faktów to Pani drugi dom?
- Nie, dom mam jeden. A w pracy mam kumpli i przyjaciół, a nie drugą rodzinę. Tego nie lubię i nie chcę mylić i mieszać. W moim pokoju w pracy piętrzy się stos gazet i kłębi papierosowy dym. W domu czeka wesołe i niezwykle gadatliwe dziecko, trzy psy, koty, a latem świerszcze. Tego się nie da porównać.

Myśli Pani o swojej przyszłości?
- Czasem, ale rzadko. Kiedyś powiedziałam, że jak Scarlett O' Hara, zamiast myśleć o jutrze, większość spraw przesuwam na jutro.

Co będzie Pani robiła za 10, 15 lat?
- Może kołysała wnuki, a może starzała się z godnością na wizji informując o wysokim miejscu Polski na Mundialu 2018 - ego? (śmiech)

Jak Zuzia, Pani córka reaguje kiedy widzi Panią na szklanym ekranie?
- Bez większych emocji. Przyzwyczaiła się i prawdę mówiąc, od konfliktu na Bliskim Wschodzie woli Władcę Pierścieni albo bitwy Toma i Jerrego.

Pyta Panią o pracę?
- 11 września pytała, czy byłam na wojnie. Telewizyjna rzeczywistość i moje nerwy udzieliły się także jej. Pyta o polityków - sugerując z dziecięcą szczerością, których nie warto zapraszać. Bo nudni. Ale tylko jedno "dorosłe" wydarzenie przykuwa ją do telewizora na dobre - piłka nożna. Przy tegorocznym Mundialu miałyśmy w domu poważny rozdźwięk - ona kibicowała Włochom, ja Francuzom. Zidana rozpozna bezbłędnie.

Pozwala sobie na krytykę? Co najczęściej krytykuje?
- Czarne marynarki." Mamo nie czarne, nie czarne, kup różowe "

Wiem, że uwielbia Pani korale i ma ich Pani bardzo dużo. W ostatnim czasie zakupiła Pani kolejne?
- Kupiłam - wielokolorowy misz-masz z maleńkich koralików, chyba dwu metrowy. Okręcił mi się wokół szyi w czasie jazdy samochodem, dodatkowo wplątując w pasy bezpieczeństwa ..No i było niebezpiecznie...ale nadal kupuję (śmiech )

Skąd ta słabość do korali?
- Samą mnie to dziwi - bo ja nigdy nie nosiłam biżuterii. Jedyną ozdobą był zegarek. Ale w koralach odkryłam kolory, których na co dzień nie noszę, ożywiają moją ulubioną czerń. Jedne są z pestek owoców, inne z drewna, z bursztynu, kamyków, starych monet. Mam nawet oplatającą szyję - specjalnie prasowaną miedź. I tylko pereł nigdy nie założę. Są piękne i smutne.

Mówi się, że w TVN wyznacza Pani trendy. Co Pani na to?
- Nie wierzę. Nie jestem trendy. Moja ulubiona kombinacja to sprane dżinsy i elegancka marynarka. Minimalistycznie, dość blisko ciała. W szafie marynarki i dżinsy już się nie mieszczą, a ja wciąż w sklepie unikam sukienek.

Jest Pani już po urlopie. Czy naładowała Pani akumulatory?
- Ja jestem osoba dość energiczną, niektórzy mówią nawet, że za bardzo. Gdybym doładowała akumulatory na urlopie, eksplozja wisiałaby w powietrzu. Na urlopie raczej się wyciszam niż doładowuję. Po trzech tygodniach z radością wróciłam do pracy. W takim czasie można się stęsknić.

Czego mogę Pani życzyć?
- Dostałam od życia bardzo dużo, nie mam odwagi prosić o więcej.

Rozmawiała Alicja Kluczak
 

 

 

strona główna | (c) 2006 - 2007 justyna-pochanke.tv.pl